wtorek, 17 lipca 2012

5. Jestem Geyko Shashibi

Mogę się bać i to bardzo, lecz nigdy nie przestanę walczyć.
~ Sakura

Wojna. Zawsze była tylko słowem, które oznaczało długotrwały konflikt. Dopiero na polu walki, zaznałam co kryje się pod ów krótkim słowem. To więcej niż mogłam przypuszczać. Kiedyś wyobrażałam sobie piekło i tym właśnie jest wojna. Możliwe, że jest jeszcze gorsze. Apokalipsa? Bardzo bliskie określenie i jak trafne. Przedzieraliśmy się niewielką grupą nad granicą  z Kumo Gakure. Poruszaliśmy się cicho i sprawnie, starając się narobić jak najmniej hałasu. Biegliśmy przez cały dzień. Byłam zmęczona i to cholernie. Marzyłam, aby znaleźć się w domu i odpocząć. Lecz nie było to mi dane. Przywódca grupy junin - Anaku, popędzał nas przez cały czas, nie dając nam ani chwili wytchnienia. Padałam już ze zmęczenia, jednak trzymałam się i gnała dalej. Zostanie tu oznaczałoby śmierć dla mnie i towarzyszy. Nie chciałam umierać, lecz w tej chwili był to jedyny możliwy scenariusz. W każdej chwili mogli zaatakować nas shinobi z Iwy, którzy patrolowali obszar Kumo. Nie wspominając o ninja tej małej wioski, do której zapewne doszły słuchy o konflikcie zbrojnym.
Zmarszczyłam brwi, słysząc kolejne komendy mężczyzny.

- Ruszcie się! - warknął, spoglądając na nas przez ramię.

Chunin o płowych włosach, biegnący najbliżej mnie, skrzywił się nieznacznie.

- Jesteśmy zmęczenie! Jak mamy dalej biec?! - krzyknął rozdrażniony.

Czarnowłosy spojrzała na niego groźnie, po czym spokojnie odparł:

-  Jeśli chcesz żyć, to lepiej zużywaj energię na bieg a nie krzyki. - zakończył swój wywód.

Odwrócił głowę i bez ostrzeżenia, wskoczył na najbliższe drzewo. Chcąc nie chcąc poszliśmy za nim. Wbiegliśmy w środek gęstego, niebezpiecznego lasu, który okalał terytorium Wioski Trawy.

- Może tego chcę właśnie wróg. - odparł szeptem mój kompan. - Abyśmy jak głupcy wpadli prosto w pułapkę.

W głębi serca miałam nadzieję, że tak nie jest. Bałam się bezpośredniego starcia z wrogami, lecz jakby było trzeba walczyć, walczyłabym, nie zastanawiając  się nad tym. Tupot naszych butów był coraz wyraźny na tle panującej ciszy. Ptaki nie śpiewały, ukryte głęboko w dziuplach, bojąc się wystawić choćby dziób. ' Nie podoba mi się ta cisza ' - myślałam, patrząc gdzieś w dal. Hiwaraki biegł uparcie dalej, nie przejmując się bezdźwięczną ciszą, która zawisła nad nami niczym mgła. Walczyłam z mdłościami, które nasilały się z każdą minutą. Czułam, że wydarzy się coś złego. Choć nie chciałam dopuścić do siebie złej myśli.

- Nie podoba mi się tu. - rzekł cicho Kotetsu, który wcale nie poprawił mi humoru swoimi przypuszczeniami.

Tym bardzie czułam się źle, gorzej niż przedtem. Byłam spięta do tego dokuczał mi głód, choć próbowałam go zignorować. Nie jadłam cały dzień, lecz nie miałam zamiaru się skarżyć. Nagle drzewa przed nami ustały i znaleźliśmy się na małej polance, utkwionej w samym sercu lasu. Ciężko upadłam na ziemię i wstałam. Spojrzałam w niebo, widząc jednak tylko czysty błękit i kilka pierzastych chmur. Z powietrza nic nam nie zagraża. Marne pocieszenie w tak beznadziejnej sytuacji. Jednak nie muszę ciągle patrzeć w górę. Usłyszałam swój świszczący głos i kilka jęków towarzyszy.

- Będzie ślad. - wymamrotał blondyn, siedzący na płaskim kamieniu.

Zdjął buty i spoglądał na zaczerwienienia wokół palców.

- Lepszy odgniotek niż stracenie głowy. - odparł sarkastycznie płowowłosy, opierający się o konar drzewa.

 Zielonooki posłał mu złowrogie spojrzenie.

- Jeszcze się dziwie, że Ci łeb nie oderżnęli. - warknął.

Chunin uśmiechnął się ironicznie. Zapewne szykując kolejną ciętą ripostę.

- Zamiast się kłócić, powinniśmy współpracować. - wtrącił się czarnowłosy kapitan, bacznie się nam przypatrując. - Tylko ułatwiacie sprawę wrogi. - ciągnął. - Zamiast Oni, sami się nawzajem pozabijamy o byle błahostkę. - mówił rzeczowo aczkolwiek starał się nam wmówić kilka rzeczy. - Zapewne nikt z Was nie był na wojnie, ja byłem i widziałem , co potrafi. - zamilkł na chwilę, wspominając dawne czasy. Zamglone oczy i nieprzenikniony wyraz twarzy zdradzały, że myślami przeniósł się w przeszłość. - To była rzeź. Miałem szczęście, że przeżyłem.

Zapewne miał rację. Spojrzałam na swoje dłonie, skryte pod czarnymi, skórzanymi rękawiczkami.

- Odpocznijcie, bo możliwe, że potem nie będzie na to czasu. - dodał i skierowałam się pod ścianę drzew, które rzucały cienie.

Odprowadziłam go wzrokiem, po czym sięgnęłam do swej kabuny. Wyciągnęłam z niej butelkę wody, po czym jednym łykiem wypiłam całą zawartość. Chłodna ciecz otrzeźwiła moje gardło. Suchość zniknęła. Zakręciłam butelkę, którą schowałam do podręcznej torby.

- Hm...aż tak byłaś spragniona? Co być zrobiła, gdybyśmy byli na pustyni? - usłyszałam nad sobą drwiący głos. Uniosłam delikatnie głowę, spoglądając prosto w szare oczy rozmówcy. Zignorowałam jego uwagę, sprawdzając czy w torbie mam wystarczająco dużo broni.

- Czyżbym, aż tak działał na kobiety? - zaśmiał się cicho.

Zmroziłam go spojrzeniem swych szmaragdowych oczów.

- Nie pochlebiaj sobie. - warknęłam.

Ów mężczyzna zaczynał mnie irytować. Ciężko mi zapanować nad agresją, która we mnie drzemie. Nigdy nie miałam cierpliwości do takich wygłupów. Toteż unikałam bezpośredniego kontaktu. Lecz ten zawadiaka nie wiedział na co się porywa.

- Czasami najlepszych przyjaciół poznaje się na polu bitwy. Jestem Geyko Shashibi. - przedstawił wyciągając do mnie spoconą dłoń.

Nie mając wyjścia, uścisnęłam jego rękę, może zbyt mocno, gdyż lekko się skrzywił.

- Sakura Haruno - odpowiedziałam.

Przywiązałam kabune z powrotem do pasa, aby jej nie zgubić. Płowowłosy przyglądał mi się z ciekawością.

- Ciekawi mnie, co tu robi jedyna dziewczyna, która bynajmniej nie pasuje do naszych szeregów. - Myślał na głos. Uśmiechnęłam się lekko.

- Jestem medic-ninja. - wyjaśniłam. Otworzył usta, zapewne chcąc dalej ciągnąć swoje wywody.- Zadajesz nie mądre pytania. - zauważyłam, wstając z ziemi.

Przeszłam zaledwie kilka kroków, kiedy szarooki zjawił się blisko mnie. Skrzywiłam się nieznacznie, na samą myśli, że mężczyzna będzie za mną łazić cały dzień. On jednak jakby nie zauważył mego osobliwego wyrazu twarzy. Jego oczy nieruchome rozglądały się po otoczeniu.

- Co sądzisz o naszym Kapitanie? - Nagle spytał, zatrzymując się raptownie po środku niewielkiej polany.

Kątem oka spojrzałam na Anaki'ego siedzącego nieruchomo na ziemi. Jego sylwetka lekko przygarbiona, przypominał starca, który przeszedł już nie jedno. Lecz nie zamierzałam tego powiedzieć.

- Doświadczony jonin. - odpowiedziałam.

Płowowłosy pokręcił niezadowolony głową.

- Ja widzę człowieka, który żyje przeszłością. Wspomina i dręczy się, że nie potrafił obronić swych przyjaciół. Zawiódł ich. Teraz chcę to odpracować. - zakończył.

Zaskoczona zerknęłam na czarnowłosego, po czym przeniosłam wzrok na chunina. Może i był osobą dość irytującą, jednak potrafił dosięgnąć głębi innego człowieka, potrafił odczytać ich myśli. Dosięgnąć ich skalanej duszy.

Otworzyłam usta, aby dowiedzieć się więcej, gdy przeraźliwy krzyk rozdarł powietrze, napełniając całą polanę upiornym dźwiękiem. Oboje zaskoczeni, odwróciliśmy się w stronę źródła dźwięku. Za nim cokolwiek pomyślałam, pognałam w kierunku jonina. Usłyszałam za sobą potok przekleństw, wydobywający się z ust Geyko. Jednak zignorowałam go. Za nim dotarłam na miejsce, nasza grupka wzbiła się w kłębek obok czarnowłosego. Zatrzymałam się raptownie. Hiwaraki stał jak sparaliżowany, a jego ciało krępowały cienkie druty, na których zwisały kartki wybuchowe. Niemal z lękiem przypatrywałam się temu. Mężczyzna nie mógł się poruszyć, gdyż mógł uaktywnić pieczęci na prostokątnych kartkach.

 -Cholera!

Ktoś wysyczał mi do ucha i z niesmakiem pomyślałam o moim nowym koledze.

- I co teraz? - spytał przerażony blondyn.

- Jak to co, uciekać!? -  warknął płowowłosy, odwracając się na pięcie.

Reszta ani drgnęła ja również. Nie wiedziałam, co zrobić.

- Nie możemy go zostawić. -  odrzekł zielonooki i postąpił krok na przód.

- Nie! - Krzyknął Izumo, lecz było za późno.

Hiraji zastygł bez ruchu, gdy jego stopa dotknęła połyskującego drutu.  Przerażonymi oczyma wpatrywał się w kapitana. Jej wargi drgały jak u ryby, której brakuje wody. Nie czekając, ruszyłam na przód chcąc znaleźć się jak najdalej. Nastąpił wybuch. Eksplozja była tak silna, iż rzuciła mną daleko. Z głuchym trzaskiem upadłam na drzewo. Jęknęłam. Przed oczami majaczyły mi czerwone plamy. Upadałam jakby w zwolnionym tempie. Stado ptaków wzbiło się do lotu, dając znak przeciwnikowi o naszym położeniu. Poczułam twardy grunt, a źdźbła trawy muskały mój policzek. Za wszelką cenę walczyłam aby nie zemdleć. Czułam jak coś lepkiego spływał mi po głowie. Uświadomiłam sobie, że to jest krew. Jęknęłam z bólu, kiedy próbowałam się dźwignąć z ziemi. Bolały mnie żebra. Przypuszczałam, iż mam złamane, w najlepszym razie pozostaną tylko sińce. Zabrało mi sił. Świat wirował mi przed oczami. Przymykałam oczy, walcząc z omdleniem. Mocne, silne ramiona postawiły mnie do pionu i trzymały dopóki mi nie przeszło. Lekko zachwiałam się, nie mogąc utrzymać równowagi.

- Spokojnie.

Głos Sashibi'ego był jak kojący balsam. Puścił mnie, kiedy stanęłam na własnych nogach.

- Co się stało? - jęknęłam, czując pulsujący ból w skroni.

- Nastąpiła eksplozja. Idiota jeden wlazł tam gdzie nie trzeba! - mówił szybko szarooki.

Informacje docierały do mnie powoli. Nadal miałam mroczki przed oczami.

- O mało nas nie zabili! - warczał.

- Wszyscy żyją? - spytałam, przerywając jego monolog.

Zerknął na mnie z ukosa, po czym rozejrzał się po polanie.

- Prócz Hiraji i kapitana, ale jeśli tu dłużej zostaniemy to również i my zginiemy. - Kiwnęłam głową. Rozumiejąc cały obraz sytuacji. Znaleźliśmy się w dość nie korzystnym położeniu. - Zbieramy się. Nie ma czasu.

- A inni? - spytałam, kiedy prowadził mnie przez polane.

Do moich nozdrzy dotarł ohydny zapach ludzkich wnętrzności połączony ze spalenizną. Przechodząc, zauważyłam plamy krwi i resztki spalonych ciał. Zadrżałam, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła. Starałam się nie zwymiotować.

- Nie patrz. - poleci Gekyo.

Pokiwałam głową, lecz to nie było łatwe. Płowowłosy przeprowadził mnie do grupki jeszcze żyjących towarzyszy. Wszyscy byli wstrząśnięci jak i przerażeni choć zachowywali zimną krew. Kotetsu i Izumo, chcieli zapanować nad grupką zdezorientowanych ninja. Na nasz widok odetchnęli z ulgą.

- Całe szczęście, że wy żyjecie. - oznajmił chunin o krzaczastych, czarnych włosach. - Nie możemy tu zostać, tak więc ruszajmy i bez oglądania się za siebie. - szybko polecił.

Kiwnęliśmy głowami. Nagle poczułam jak grunt pod moimi nogami drży. Myślałam, iż trzęsą mi się nogi, jednak wszyscy to czuliśmy.

- Wróg!

Izumo wyglądał na przestraszonego do głębi, jednak szybko otrząsnął się.

- Biegnijmy! I to szybko!

Ruszyliśmy biegiem. Szarooki biegł obok mnie, w każdej chwili gotowy, aby mnie poratować. Za plecami słyszałam wały przesuwających się skał, lecz nie odwróciłam się. Bojąc się, że to będzie ostatnia rzecz jaką zobaczę przed śmiercią.


***


Patrzyłem na przeciwnika, który z precyzją, unikał moich ataków. Włożyłem więcej siły i rzuciłem kolejną porcję kunai, lecz to było nadaremne. Shinobi z Mgły odbił broń jakby były to papierowe zabaweczki. Niemal z łatwością mógł rozbijać skały własnymi rękoma, nie krzywiąc się przy tym ani razu. Pomyślałem, iż w tej chwili przydałaby się Sakura. Zapewne spuściła by łomot temu gościowi. Na samo wspomnienie przyjaciółki, posmutniałem. Nie miałem od niej  żadnych wieści, gdy dwa dni temu wyruszyła wraz z niewielkim oddziałem na granice z Kumo. Czy jest zdrowa? Czy żyję? Wiele pytań krążyło mi po głowie, jednak nie miałem czasu, aby kogoś zapytać. Martwiłem się, czy kiedykolwiek ją zobaczę. Potrząsnąłem głową i uderzyłem się w policzek.  ' Nie myśl tak ' - upominałem siebie. Zapewne rozbawiłem przeciwnika swoim zachowaniem, gdyż uśmiechnął się głupkowato.

- Hm....pomyśl. - odparł, pokazując mi swój miecz. Przypominał bardziej katanę niż jeżeli miecz. - Ja i Ty. Kto wygra? - mówił jakby znał odpowiedź, choć nie byłem tego tak pewien.

Mężczyzna demonstrował swą broń, która lśniła w słońcu. Powoli zaczynał mnie irytować tą wszechwiedzą.

- Co chcesz zrobić tą szpilką? - spytałem.- Chyba nie zabić?

Nie powinienem drażnić przeciwnika, zapewne Kakashi ostro by mi złoił skórę za głupotę. Niebieskooki znieruchomiał, a jego oczy były niczym lód.

- Zaraz zobaczysz. - warknął i ruszył na mnie.

Oceniłem odległość między nami, po czym wykonałem pieczęcie i szepnąłem:

- Kage Bunshin no Jutsu.

Wokół mnie zamajaczyły moje klony, które ze wrzaskiem rzuciły się na ninje. Zaskoczony niebieskooki ilością moich podrób, warknął ze złością. Ciął ostrzem klony, gdy ja w tym czasie wraz z dwoma moimi klonami, tworzyłem Rasengan. Chciałem szybko zakończyć tą bitwę. W mej prawej dłoni formowała się wirująca kula. Uśmiechnąłem się lekko i skinąłem głową.

- Zaraz Cię dorwę.-  krzyknął temten, pędząc w moją stronę.

Klony zagrodziły mu drogę, lecz przeciął je na pół. Biegł szybko, unosząc miecz. Uniosłem delikatnie brew i czekałem na odpowiedni moment.

- Rasengan !! -  krzyknąłem  i uderzyłam go w pierś.

Shinobi znieruchomiał a z jego ręki wypadł miecz. Patrzył na mnie oczyma, w których dostrzegłem strach. Otworzył usta, a po brodzie skapywała mu krew. Przymknąłem oczy i pchnąłem go mocniej. Siła uderzenia była niebywale potężna. Ciało ninjy z Mgły poniosło daleko, aż za linie drzew, około kilometra ode mnie. Usłyszałem głuchy trzask kości i jęk, ostatni jaki wydał mężczyzna. Westchnąłem ciężko, widząc zwłoki niebieskowłosego, leżące niedbale na ziemi. ' Nie chciałem tego ' - pomyślałem z goryczą. ' Ale czasu cofnąć się nie da ' .  Przymknąłem oczy i odwróciłem się z zamiarem odejścia.

- Naruto! - donośny krzyk, spowodował, iż spojrzałem przed siebie.

W moją stronę biegł Shikamaru wraz z Yamato, wyglądali na zmartwionych. Uśmiechnąłem się i pomachałem im.

- Cześc! Co tam?!

Dobra mina do złej gry. Nie przestawałem się uśmiechać, gdy obaj mężczyźni podbiegli do mnie.

- Co tam?! - Nara z furią rzucił się na mnie. Odskoczyłem przerażony jego gwałtowną reakcją. - Jak możesz walczyć z wrogami!  Jakby Cię porwali albo gorzej?! - mówił czarnooki. Pierwszy raz widziałem jak się tak zdenerwował. - Wiesz kim jesteś..? - mówił, nie przerywając swego monologu. Zmarszczyłem brwi.

- Jestem Naruto Uzumaki z Wioski Ukrytej w Liściach a także shinobi -. wszedłem mu z słowo.

Czarnooki zamilkł, rażony mymi słowami. Umilkł. Brązowowłosy nie wtrącał się do dyskusji.

- Przepraszam... - wychrypiał Shikamaru, zaciskając ręce w pięści. - Ta wojna...mnie wykończy... - mówił przyciszonym głosem.

Uśmiechnąłem się blado. Poklepałem go lekko po ramieniu. Uniósł głowę, wpatrzony we mnie.

- Nic się nie stało. Rozumiem. - Wargi przyjaciela wygięły się w lekki łuk. - A tak a propos, to po co przyszliście? - spytałem. Za nim szatyn zdążył otrząsnąć się z szoku, przemówił Kapitan Yamato.

- Hatake chcę z Tobą pomówić. - Zakasłał cicho. - Znaczy Hokage.

- Dla mnie na jedno wychodzi. - odparłem. 

Postąpiłem krok na przód, kierując się w stronę namiotu, gdzie znajduje się ' biuro ' Kakashi'ego.

- Macie wieści od Sakury? - spytałem, mając nadzieję, że uzyskam odpowiedź.

- Dzisiaj powinni wrócić. - Skinąłem głową, resztę drogi milczałem.


***

Zmieniłam narrację na pierwszoosobową, gdyż tak mi łatwiej pisać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz