czwartek, 18 października 2012
9. Porwanie
Wojna niesie ze sobą ofiary. Ktoś musi przecież umrzeć.
Minęły zaledwie dwie godziny, kiedy dopadło mnie zmęczenie. Niemal poczułam brutalny uścisk, gdy złapało mnie w swoje sidła. Cicho jęknęłam i zatrzymałam się, aby nałykać się trochę świeżego powietrza. Czułam jak moje nogi ledwo przytrzymują mój ciężar ciała a ręce z ledwością trzymają się barków. Mięśnie zesztywniałe, jęczały żałośnie. Wyprostowałam się, spoglądając na oddalającą się grupkę shinobi. Przygryzłam lekko wargę, wahając się czy ruszyć za nimi. Rozejrzałam się po otaczającym mnie lesie, który mógł skrywać niebezpiecznych ninja. Wioska Dźwięku była nam nie przychylna nawet po śmierci Orochimaru, lepiej nie zapuszczać się w te tereny. Westchnęłam cicho i pobiegłam dalej, nie bacząc na protesty własnego ciało.
Drzewa rzucały złowieszcze cienie, które otaczały mnie zewsząd, jak zgraja uzbrojonych ninja. Starałam się skupić na drodze, biegnąc za grupą. Byłam ostatnia, jednak nie miałam zamiaru się wychylać i biegnąc na czele grupy. Byłam nazbyt zmęczona, aby przejmować się takimi drobiazgami. Po chwili tuż obok usłyszałam znajomy głos.
- Co tak wolno?
Geyko nie miał zamiaru dawać mi taryfy ulgowej. Jego ironia powoli doprowadzała mnie do szału, jednak w tych okolicznościach nie miałam zamiaru mu tego mówić.
-Jestem zmęczona. - odparłam zgodnie z prawdą.
Płowowłosy spojrzał na mnie znacząco i uśmiechnął się na swój, irytujący sposób.
- Nie tylko ty jesteś zmęczona, wszyscy mamy dość.
To się nazywa zrozumienie. Westchnęłam i pokręciłam głową.
- W przeciwieństwie do Ciebie to ja jestem kapitanem i to JA odpowiadam za całą grupkę, która cała i zdrowa ma wrócić do Wioski. - rzekł z naciskiem.
- W przeciwieństwie do Ciebie to JA w nocy musiałam leczyć rannych, aż do wschodu słońca, po czym za dwie godziny musiałam wyruszyć na misję, a NIKT nawet nie pytał mnie o zdanie! - odparłam wyniośle i przyśpieszyłam, pozostawiając Sashibi'ego za sobą.
Mógł być bardziej wyrozumiały wiedząc, że to na moich barkach leży odpowiedzialność za uleczeniu rannych. Ale czy można od takiego typa spodziewać się choćby zrozumienia? Oczywiście, że nie. Nikt nie rozumie jaką ważną rolę odgrywa medyk na polach bitwy a także w takich grupach uderzeniowych. Posługiwanie się kunai'em i kilkoma technikami nie pomoże za wiele. Przewróciłam oczami, kiedy szarooki znów pojawił się obok mnie.
- Nie wiedziałem, jeśli chcesz mogę zażądać przerwę?
Parsknęłam śmiechem, sama nie wiedząc dokładnie z czego mi do śmiechu. Spojrzałam na chłopaka z pod przymkniętych powiek.
- Od kiedy to kapitan pyta się o zdanie zwykłego szeregowego? - pytam rozbawiona.
Geyko mruży oczy, widocznie rozgniewany.
- Widać humor Ci dopisuje. - rzuca z kwaśną miną i bez słowa omija mnie, biegnąc na przodzie grupy.
Cóż. Powinnam być dla niego milsza, a teraz i tak to jest bez znaczenia. Cicho wzdycham, spoglądając na błękitne niebo. Uśmiechnęłam się lekko.
*
Sterczał pod drzewem i czekał. Słońce już powoli zaczęło obniżać swój lot. Toteż zawiał zimny wiatr, który łopotał jego płaszczem. Cicho zaklął pod nosem. Jednak nie miał zamiaru się ruszać, dostał rozkaz, aby tu poczekać. Czasami myślał, dlaczego wybrał posadę posłańca. Mógł teraz siedzieć w ciepłym domu i nie martwić się jutrem. Jednak perspektywa spotkania się z nimi, okazała się być najgorsza ze wszystkich. Gdyby mógł to by zwiał. Wiatr cicho szeleścił liśćmi na drzewie a zapach kwiatów niemal wdzierał się do jego nozdrzy. W oddali usłyszał szelest dzwoneczków. Zesztywniał, czując jak kropelki potu spływają po jego skroni. Szybko jednak się uspokoił, nakazując sobie spokój a także zaczął się cicho modlić. Odgłos dzwoneczków był coraz bardziej wyrazisty, więc zapewne się zbliżali. Jednak nie miał zamiaru wychodzić im na przeciw. Do jego uszu docierał strzępy słów, przenoszone przez wiatr.
Odetchnął kilka razy i wyszedł za drzewa. Na jego widok dwóch członków Akastuki zatrzymało się na ścieżce. Przez chwilę obserwowali się nawzajem, po czym na wargach białowłosego zatańczył szatański uśmiech.
- Widzisz Kakuzu, jednak trochę się rozerwiemy. - powiedział to oblizując łapczywie wargi.
Ninja z Iwy drgnął. Ów mężczyzna nie wyglądał tak strasznie jak jego partner, który był wysoki i dobrze zbudowany. Koi zastanawiał się czy go zaatakują, jednak nie chciał tego sprawdzać.
- Chciałbym widzieć się z naszym Liderem. - odparł, czując jak zaschło mu w gardle.
Ów missing-nin nie wyglądali na poruszonych ani na przekonanych toteż kontynuował: - W imieniu mego Tushikage chciałbym złożyć wam ofertę.
Czarnoskóry przekrzywił lekko głowę w bok.
- Chyba na odwrót. - rzekł, stanowczym głosem, w którym zabrzmiała złowieszcza nutka.
Hikou zbladł jak papier i starał się nie zdenerwować wroga.
- Tak, tak. Po prostu się przejęzyczyłem.
Nigdy nie przypuszczał, że będzie korzył się przez Akatsuki, ale w tym wypadku chciał jeszcze pożyć a zapewne w walce zginął by z ich ręki.
- Ha! - krzyknął fioletowooki. - Czyżby Iwa podkuliła ogon i przyczołgała się do nas o pomoc? - mówił z jawną drwiną. - Sądzę, że możemy go...- paplał Hidan dobywając kosę za swoich pleców.
Koi cofnął się o krok, gotowy w każdej chwili uciec. Nagle obaj drgnęli jakby ktoś ich uderzył, po czym nastała cisza. Shinobi zastanawiał się, co się stało.
- No co ty?! - wykrzyknął zdenerwowany białowłosy, wyraźnie czymś rozdrażniony.
Po czym jednak szybko się uspokoił, i posłał Hikou długie spojrzenie.
- Masz szczęście.
Ninja zmarszczył brwi, nie wiedząc o co chodzi.
- Dobrze zabierzemy Cię do Lidera, chodź. - nakazał Kakuzu.
Bez zbędnej zwłoki zaczęli maszerować przed siebie. Blondwłosy nie wiedząc co począć, poszedł za nimi mając nadzieję, że go nie zabiją.
*
Dopiero pod wieczór postanawiamy rozbić obóz i trochę się posilić. Z westchnieniem ulgi siadam przy najbliższym drzewie i opieram się o chropowatą powierzchnię pnia. Czuję przenikliwy chłód, który ogarnął moje ciało, lecz go ignoruje. Nieporadnie wyciągam z torby małe zawiniątko, w którym znajduje się moja kolacja. Niemal z radością pałaszuje kanapki, które zdążyłam sobie przygotować w domu.
Oddycham miarowo, wsłuchana w szmer kroków. Odchylam się lekko, czując leciutki powiew wiatru na szyi. Przymykam oczy.
- Widzę, że czujesz się lepiej. - słyszę głos płowowłosego nad sobą.
Niechętnie otwieram oczy tylko po to, aby zobaczyć Geyko stojącego przede mną. Stoi on lekko zgarbiony a w ręku dzierży niedojedzoną kanapkę. Uśmiecham się lekko bez ironii. Swoją postawą przypomina mi małe, niewinne dziecko.
- Tak.
Milczymy. Rozmowa nie kleiła się wcale, kilka razy próbowałam rzucić coś miłego lub zabawnego, jednak zawsze wychodziło to zbyt ironicznie a nawet obraźliwie. Więc zrezygnowałam. Westchnęłam tylko i poklepałam ręką miejsce obok mnie na trawie.
- Usiądź. - Nie załapał na początku. Wyraz jego twarzy dobitnie mówił mi, iż nie ma takiego zamiaru. - Przecież Cię nie zjem.
Zrezygnowany, ustępuję, lecz przysiada na przeciwko mnie. Przez chwilę mierzymy się wzrokiem, żadne z nas nie miało ochoty zacząć rozmowy. Szarooki przeżuwał powoli kanapkę, delektując się jej smakiem. Odwróciłam wzrok i spojrzałam na resztę towarzyszy, która w najlepsze rozmawiała żarliwie na jakiś temat. Do moje ucha docierały tylko strzępy rozmowy:
- ...no co ty? Ja bym tak nie potrafił...- nie mógł nadziwić się jeden.
- Ha! Bo widzisz tu chodzi o doświadczenie. - powiedział drugi.
Wywróciłam oczyma, nie mając ochoty tego słuchać. Odwróciłam głowę, zauważając, iż kapitan wciąż mi się przygląda, uporczywie. Jakby czekam na to, co powie. Westchnęłam cicho.
- Nie powinnam się na Ciebie złościć, przepraszam. - oznajmiłam.
Chciałam skończyć ten bezmyślny konflikt, który nie miał żadnego znaczenia. Twarz Sashibi'ego pozostała niewzruszona, zimna. Nie wiedziałam, że on tak potrafi. W tej chwili przypominał mi Sasuke. Nagle poczułam uścisk w klatce piersiowej, który nie był wynikiem protestu mego żołądka. Miałam tylko nadzieję, że shinobi tego nie zauważył.
- Ja także przepraszam zapomniałem, że masz swoje obowiązki. - powiedział cichym, monotonnym głosem. - Ale zrozum, że... - przerwałam mu za nim skończył.
- Ok, rozumiem. - odparłam.
Chłopak uśmiechnął się lekko i oparł się wygodnie o pień drzewa. Spojrzałam przelotnie na jego spokojną twarzy, po czym wzniosłam oczu ku niebo. Zapadłam między nami cisza.
*
Szedłem szybko, a moje nogi ledwo dotykały ziemi. ' Ciekawe po wezwał mnie Kakashi? ' - pomyślałem. Na horyzoncie zalśnił zielony namiot, do którego wparowałem bez słowa. Szarowłosy spojrzał na mnie przelotnie, jakby wiedział, że to ja.
- Coś się stało? - spytałem, zauważając Shikamaru opartego o krzesło.
Czarnowłosy oderwał się od mebla i spojrzał na mnie z lękiem?
- Wiemy po co Kumo nas zaatakowało. - powiedział cicho.
Patrzyłem na niego zdziwiony. Przecież wiadomo, że chcieli nas nastraszyć i pozabijać, co w tym skomplikowanego?
- Patrz. - rzucił mi kilka kartek, które niezdarnie złapałem w dłonie, po czym przejrzałem je z grubsza.
Ciągle jednak nie rozumiałem. Hatake wyglądał na równie zaskoczonego, więc on nic nie wie. Spojrzałem zdezorientowany na Nare. Czarnooki westchnął, masując sobie kark.
- Przyszli po informacje dotyczące naszych medyków.
Zmarszczyłem brwi a moja twarz mówiła: Po co? Czarnowłosy westchnął.
- Chyba po to, aby ich porwać lub wyeliminować.
Milczałem, układając sobie odpowiednie elementy. Medycy, porwanie. Ze zdziwieniem puściłem kartki, które ze szelestem opadły na ziemię.
- Shizune. - wydusił zszokowany Kakashi.
Jednak tylko jedno imię cisnęło mi się na uta.
- Sakura...
*
Świat jest czarno - biały z kilkoma odcieniami szarości i czerwieni.
Sama nie wiem, kiedy to się stało. Działo się to zbyt szybko. Obudziłam się w środku nocy, tknięta nagłym przeczuciem. Wstałam, jeszcze nie całkowicie przebudzona. Moje mięśnie cicho zaprotestowały, gdy szybkim krokiem kierowałam się w stronę ogniska. Jak ćma podążałam za jego blaskiem. Przystanęłam i dopiero po chwili zauważyłam martwe ciała shinobi. Cicho sapnęłam, patrząc w ich puste oczy i twarze wykrzywione w grymasie cierpienia. Widziałam wiele takich przypadków, a jednak ten wywołał u mnie szczególne emocje. W naszym obozie jest wróg. Za nim zdążyłam cokolwiek krzyknąć, ktoś złapał mnie od tyłu i przycisnął, zimne ostrze do gardła. Zastygłam, a moje członki zesztywniały.
- Nie ruszaj się. - usłyszałam głęboki głos mężczyzny. Ocknęłam się, marszcząc brwi. - A Twoim kompanom nic się nie stanie. - dodał.
Uśmiechnęłam się ironicznie, spoglądając na martwych wartowników.
- Czyżby? Nie chcesz mi powiedzieć, że to kukły?
Nieznajomy drgnął zbity z tropu, lecz szybko się pozbierał.
- Wojna niesie ze sobą ofiary. Ktoś musi przecież umrzeć.
- Tak... - wyszeptałam, kumulując chakre w dłoni, tak, aby przeciwnik tego nie zauważył. - Masz rację.
Uścisk na krtani zelżał toteż postanowiłam zaatakować. Odwróciłam się na pięcie i wymierzyłam solidny cios w klatkę piersiową. Zielonowłosy mężczyzna nie zdążył zareagować a po chwili jego ciało wylądowało na najbliższym drzewie. Z ulgą przyjęłam wiadomość, iż mogę oddychać. Zgrzyt łamiącego się drzewa, obudził ninja, którzy zerwali się z ziemi, gotowi do walki. Przez chwilę słyszałam tylko szmer kroków i przyciszonych rozmów. Po czym donośny głos Geyko rozbrzmiał na polanie:
- Na pozycję!
Za nim zdążyłam zareagować pojawił się obok mnie, zmęczony i zdyszany. Po jego ramieniu spływała krew. Podeszłam do niego, chcąc go uleczyć jednak odtrącił moje dłonie.
- Nie teraz. Nie marnuj chakry na takie zadrapania. - rzekł.
Zmarszczyłam brwi, lecz nie kłóciłam się z nim.
- Nie wiesz, ilu jest ich? - spytałam, kiedy nieopodal nastąpił wybuch.
Zasłoniłam się rękoma, aby nie oberwać w twarz. Płowowłosy zaklął cicho pod nosem, słysząc lament jednego z naszych. Spojrzał przelotnie na mnie.
- Muszę iść, dasz sobie radę?
Za nim odpowiedziałam, pobiegł, wydając rozkazy. Rozejrzałam się szukając śladów obcych ninja. Niewiele myśląc pobiegam w stronę walczących. Ninja z Kumo pojawili się znikąd. Jak cienie, wyłonili się z ciemności jakby stanowili jedną istotę. Biegnąc powaliłam kilku mężczyzn, którzy stanęli mi na drodze. Moje ataki podziałały na tyle, aby uszkodzić im kończyny, bądź wewnętrzne organy.
Do moich nozdrzy docierał zapach spalenizny pomieszany z wonią potu i strachu. Oddychałam głośno, starając się zapanować nad nierównym oddechem. Wyjęłam z kabuny kunai i wbiłam go w gardło czarnoskórego, który zabij jednego z naszych. Mężczyzna padł nieżywy. Podeszłam do niebieskowłosego sprawdzając jego puls, nie żyję. Zacisnęłam usta w wąską linię, po czym wstałam. Leciutki wiaterek bawił się moimi włosami.
Chciałam odejść, lecz w tej samej chwili przede mną pojawił się czarnoskóry shinobi o białych włosach, które zasłaniały mu jedno z oczu. Jego twarz pozostawała niewzruszona a jego ubranie było splamione krwią. Przystanęłam wpatrując się w wroga i starając się ocenić moje szanse w walce z nim. Zaklęłam cicho w myślach, czując jak mój poziom chakry jest niski. Jednak nie dałam tego po siebie poznać.
- Kunoichi z Konohy. - usłyszałam jego opanowany głos.
Zmarszczyłam brwi. Czekałam, aż jeszcze coś powie, jednak on tylko wysunął katanę przed siebie. Spięłam się, lecz tylko na chwilę. Darui ruszył w moim kierunku, wymachując kataną. Zręcznie omijałam jego ataki, jednak wiedziałam, że nie zda się to na długo. Na chwilę zaprzestał posługiwać swoją bronią, toteż nie czekając uderzyłam go w twarz, jednak nie trafiłam. Mężczyzna wykonał saldo do tyłu, lądując miękko na trawie.
- Suiton: Mizuranppa no Jutsu. - wykrzyknął białowłosy.
W moim kierunku wystrzelił strumień wody. Odskoczyłam jednak byłam zbyt wolna. Ciecz przemoczyła mi ubranie. Nie zdążyłam jednak nic więcej zrobić, gdy czarnooki wykonał następny ruch.
- Kangekiha!* - krzyknął.
Z jego dłoni wystrzeliła wiązka prądu. Z przerażeniem stwierdziłam, iż stoję w kałuży wody. Zaklęłam głośno, zmuszając swoje ciało do ruchu. Lecz za nim zdążyłam się wydostać w pułapki, wyczułam jak prąd przechodzi przez moje ciało, unieruchamiając je. Krzyknęłam, a był to krzyk pełen rozpaczy i bólu. Krzyknęłam kolejny raz i kolejny. Prąd przechodził przez moje ciało jak przewodnik. Poczułam metaliczny posmak w ustach. Upadłam na kolana prosto w kałużę, mocząc się jeszcze bardziej. Moje oczy rozszerzone, nieruchome. Po czym padłam na ziemię, boleśnie ranią się w bok. Lecz nie krzyknęłam, zbyt przestraszona. Nie byłam zdolna do walki. Skóra na nogach zaczęła mnie palić niczym ogień. Ale przecież nie widziałam ognia. Nagle padł na mnie cień, który przesłonił mi niebo.
Darui pochylał się nade mną, z niewzruszonym wyrazem twarzy. Patrzył na mnie, po czym wydał z siebie ciche westchnienie.
- Chyba przesadziłem.
Otworzyłam usta, lecz żaden dźwięk nie wydarł się z mojej krtani. Jak rażona piorunem zemdlałam, czując przenikliwy ból, który pojawi się znikąd. Zasłonił cały świat czarną płachtą, w której zostałam uwięziona.
- Dobra mamy to, po co przyszliśmy. - odparł białowłosy biorąc kunoichi na ręce.
Tuż bok niego pojawił się blondyn i uśmiechnął się lekko.
- Już powiadomiłem oddział.
Mężczyzna kiwnął głową, po czym zniknął w kłębie dymu wraz z towarzyszem.
*
Biegł na oślep i szukał jej. Nie mogła przecież zniknąć? Biegł jak oszalały, krzycząc i zdzierając swoje gardło. Wciąż mówił jej imię. Na chwilę przystanął i spojrzał przed siebie. Zauważył ją w ramionach ninja z Kumo. Zamarł, jednak rzucił się do przodu, chcąc ją wyrwać ze szponów wroga. Za nim jednak dotarł, oni zniknęli wraz z nią. Z głuchym okrzykiem, patrzył na szary dym. Zatrzymał się i przerażonymi oczyma wpatrywał się w nicość.
- Sakura!
***
* Kangekiha [Raiton] (Element Pioruna: Fala inspiracji)
Technika elementu pioruna wytwarzająca wiązki prądu elektrycznego rażące wroga. Darui stosuje ją w kombinacji z technikami wody.
Pojawił się w końcu rozdział, przepraszam za zwłokę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)